26 stycznia 2012

Ufff


Narobiło mi się zaległości. Aż nie wiem od czego zacząć.
Miałam w planach zmiany na blogu, ale na razie z braku czasu pozostaję przy dotychczasowej formule.
Pierwszego grudnia wróciłam do pracy. W sumie tylko na pół etatu, ale i tak doba skurczyła się niemiłosiernie, czasu brakuje na wszystko. Ale za to chłopaki ładują mamie akumulatory, bo dzieci mam cudowne :)

Ponieważ za moimi plecami pyrka sobie przyjemnie ulubiona zupa mojego starszaka, czyli "chrupnik", to może dziś nieco kulinarnych zaległości nadrobię.

Zima u nas nie odpuszcza i od rana pięknie sypie śnieżek - górale ręce zacierają, bo od jutra ferie. A u mnie na blogu złota polska jesień ;)
Tej jesieni zagościła u mnie po raz drugi w życiu dynia. Pierwsze podejście skończyło się ususzeniem pestek i kilkoma słoiczkami marynowanej dyni, która niestety ze względu na zbyt dużą zawartość octu, okazała się niezjadliwa. Tym razem jednak podeszłam do sprawy poważnie i poczytałam co z czym i jak w ogóle ta "panią" ugryźć ;)


Pestki znów poszły do suszenia, natomiast miąższ w całości upiekłam. Część pokrojoną w kostkę, bez żadnych przypraw i wrzuciłam do zamrażarki. Tymuś uwielbia dynię pod każda postacią - jako dodatek do zupy, z kaszką jaglaną, z utartym jabłuszkiem, żurawiną i suszoną śliwką czy po prostu pomieszaną z ziemniaczkami albo marchewką:)
Reszta posłużyła jako baza past i "sosu" do makaronu.


W największej miseczce - dynia upieczona z oliwą i czosnkiem. Zmiksowana.
W drugiej miseczce dodane pieczone pomidory i doprawione czubrycą. Pycha. W wersji "do makaronu" posypałam ją pestkami słonecznika no i obowiązkowo dyniowymi :)
Równie dobrze smakuje zmiksowana z suszonymi morelami (miseczka nr 3).

W przyszłym roku eksperymentów ciąg dalszy, bo na prawdę warto zaprzyjaźnić się z dynią :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz